Zmartwienia w kolorze szkarlatyny
Choroby wieku dziecięcego są niejako pewną normą, której człowiek zbytnio się nie obawia. W końcu większość dzieci przejść przez to będzie musiało, nie ma odwrotu - malutki organizm potrzebuje czasu, by nabrać odporności. Nic więc dziwnego, że spotyka nas sporadycznie jakieś choróbsko.
Z każdą infekcją, a muszę podkreślić, że do tej pory zbyt
wiele ich nie było, zdaję sobie coraz bardziej sprawę z faktu, iż szczęśliwy
posiadacz potomstwa od momentu pojawienia się tzw. fasolki już zawsze będzie
pełen trosk. Od kiedy bowiem te małe dzieciaczki pojawiły się na świecie
nieustannie czuję, że na tak wiele trzeba zwracać uwagę, tak wielu spraw
dopilnować i rozstrzygnąć całe mnóstwo dylematów.
W przypadku szkarlatyny, która postanowiła przypałętać się
do nas z przedszkola, również pojawiła się okazja do obaw, ale tutaj mogę
pozwolić sobie na odrobinę sarkazmu w swoją stronę - sytuacje te są bowiem dość
zabawne.
Szkarlatyna przynosi ze sobą nocne gorączkowe koszmary..
Śnią się, jak mniemam, rzeczy nie z tego świata. Pytając małolata o jego senną
wizję uzyskałam na tyle zadziwiającą opowieść, że nie znalazłam w sobie
wystarczająco dużo siły, by w to uwierzyć. Opowiadając synowi, jak we śnie
wyciągał do przodu ręce - stwierdził jednoznacznie, że sięgał na półkę po
czekoladki.. Spostrzeżenia te nie są wcale bezmyślnie rzucone, jakby się mogło
wydawać w przypadku 3 letniego młodego człowieka, są zdecydowanie nakierowane
na wyższy cel - za parę chwil dyskusja będzie bowiem zmierzała do tego, że
skoro śniadanie zostało w całości wymiecione z talerza, to ta czekoladka
mogłaby właśnie teraz stanowić nagrodę za taki poranny apetyt. A jest jakby ku
temu okazja, skoro tak ją sobie wyśnił 😉
Prowadząc ten dialog odnoszę niepokojące wrażenie, jakby
młody nie słyszał mnie zbyt dobrze. Co chwilę odpowiada w wielkim skrócie
"y?" robiąc przy tym ogromne oczy - od razu mam przed sobą złego
wilka z bajki o Czerwonym Kapturku - oho same skojarzenia podpowiadają mi, że
muszę wrócić do pracy, inaczej niewiele już ze mnie zostanie 😉
Celem sprawdzenia czy aby ten słuch ma na pewno dobry pytam
ponownie czy ta czekoladka jest przez niego nadal tak upragniona...patrzy na
mnie tempo, conajmniej jakbym pytała o przepis na przyrządzenie puree z
batatów! 😉 Ponawiam swoje pytanie, lecz spotykam się z
zadziwiającą obojętnością.. Chciałbyś czekoladkę? - wciąż sprawdzam słuch -
"co mówisz, mama?" - Matko Boska! On nie słyszy! - Myślę sobie..
Chwil zaledwie kilka nie minęło, dziecko życzy sobie bajkę w
telewizji, włączam więc z racji że znudzony szkarlatyną, która nie pozwala mu
wyszaleć się na świeżym powietrzu, coś robić musi żeby nie zwariować a mi nie
przystoi, jako matce dwójki dzieci, beztrosko bawić się ze swoją dziatwą cały
dzień... Tak więc bajka.. i już nie słyszę własnych myśli, bo w tle psi patrol
ratuje jakieś małe żółwie morskie, które nie wiedzieć czemu nagle znajdują
drogę szybkiego ruchu i zamierzają wykorzystać ją, jako deptak prowadzący na
samą plażę.
"Głośniej mamo! Zrób głośniej"
Jezu - On nie słyszy! Dziecko mi się popsuło!
Odwracam się do małolata z zatroskaną miną grzecznie pytając
- nie słyszysz? Masz zatkane ucho? Boli Cię?
"Bardzo mnie boli"
🙁
W głowie mam już wszelkie alternatywy wizyty z dzieckiem u
lekarza weekendową porą. Gdzie pojechać, kto powinien go obejrzeć - może coś
się dzieje w jego uszach?
Upewniam się delikatnie - co Cię boli?
Brzuszek - odpowiada - bo chce drugą czekoladkę...
Spociłam się chyba..
😉
Komentarze